wtorek, 25 stycznia 2011

Mam czas na wszystko


Jeśli myślisz o pracowaniu w domu, pora pożegnać się z kilkoma mitami. Na przykład z tymi, które można było przeczytać w poście o „powodach” chęci pracowania w domu. Umówmy się. To są mity. Zwłaszcza dla osób, które — jak ja — rzucają się na głęboką wodę, nie sprawdziwszy dna.
Możemy naprawdę nieźle wyrżnąć o to dno, jeśli założymy sobie, że przecież od tej chwili nareszcie w końcu i na zawsze na wszystko będę mieć czas.
Obudzę się rano, wyjdę z psem, zjem śniadanie, wezmę prysznic, napiję się herbaty, a teraz napiję się kawy, a teraz przejrzę gazetę, a teraz zobaczę, co w telewizja śniadaniowa daje za porady, bo mogę nareszcie pooglądać. To teraz odpalę komputer i na chwilę zajrzę na fejsa. Zaraz pójdę do sklepu zrobić zakupy na obiad, ale po drodze wstąpię do banku, bo coś ode mnie chcieli. Och, to wyślę jeszcze te zaległe listy i odbiorę 3 awiza, skoro poczta jest tuż obok. Nareszcie mam tyle czasu, żeby ugotować coś pysznego na obiad, ale będzie popisowe danie, ach!
I tak minął poniedziałek, dzień pierwszy pracy w domu. Mamy jeszcze szansę, bo przecież dopiero pora obiadowa. Ale zaraz po obiedzie — zwłaszcza popisowym — pracować to grzech. Jeśli nie mamy ciekawszych zajęć, siadamy do roboty po południu, ale w sumie to już jesteśmy tak zmęczeni tym dniem pełnym wrażeń, że jedyne, co możemy zrobić, to podłubać przy jakichś błahostkach, ewentualnie — o ile już jesteśmy tacy sprytni (w co wątpię) — przepisać naszą listę todo na jutro.
Mam czas na wszystko, oprócz na pracę.

Możliwy jest i drugi scenariusz, który również na sobie przerabiałam, i to dłuższy czas. O zgrozo!

Można wszystkie czynności niezbędne i zbędne tak ze sobą wymieszać, tak je połączyć, tak wymiksować i przemaglować, że jak usiądziemy do pracy (do komputera) o 8.00 — bo już udało nam się zebrać TAK WCZEŚNIE — to skończymy o 1.00… w nocy. Tak. W nocy. Nasz dzień roboczy będzie trwał 17 godzin, a gie za przeproszeniem zrobimy.
Odpowiadając na pytanie z poprzedniego wpisu: właśnie dlatego nigdy nie mogłam zrobić nic przed czasem i zawsze byłam na granicy deadline. Trwało to, Szanowni Państwo, Drodzy Czytelnicy, 14 miesięcy, zanim zorientowałam się, że coś nie gra. Że można inaczej. Że można pracować i mieć czas dla siebie. Że można być wydajnym i nieprzemęczonym. Że jest życie poza pracą w domu…

2 komentarze:

  1. Jakbym słyszała swoje myśli, jak to czytam... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety praca w domu wymaga większej dyscypliny niż poza. Miewam podobne problemy. Powodzenia w rozwijaniu tego czego nam nie domaga:)

    OdpowiedzUsuń